"Marzenia się spełniają!"
Mirosław Hermaszewski
BIOGRAFIA GALERIA KONTAKT
2011-03-12

Wybraniec systemu.

Miałem 37 lat, byłem dorosłym, ukształtowanym człowiekiem. I nagle stałem się niezwykle popularny. Strasznie mnie to peszyło. Ludzie rozpoznawali mnie wszędzie. Nie tylko tu, ale i za granicą - mówi Mirosław Hermaszewski.
- Wielu młodych ludzi pyta mnie: panie generale, co mam zrobić, żeby polecieć w kosmos? Czym powinienem się zająć, żeby mieć na to szansę?

Mówi im pan wprost, że nie ma szans, by Polak znów poleciał w kosmos?
- Wręcz przeciwnie. Jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, a tam prężnie rozwija się Europejska Agencja Kosmiczna ESA. Ma ona własny oddział kosmonautów, którym kieruje mój kolega. Zachęcam ich, by nawiązali kontakt z ESA. Jeśli młodzi ludzie mają marzenia, motywacje i predyspozycje, to drzwi kosmosu stoją przed nimi otworem.
Moje marzenia o lataniu dotyczyły początkowo szybowców i sięgały podstawy...
chmur. Potem fantazjowałem, by wznieść się ponad chmury. Następnie tęskniłem do odrzutowca i osiągnięcia prędkości ponaddźwiękowej. A gdy wzniosłem się do granic stratosfery i osiągnąłem wysokość 20 tys. m, myślałem, że osiągnąłem pułap moich marzeń. Kosmos wydawał się nierealny.

Naprawdę pan myśli, że teraz młodym jest łatwiej w tej dziedzinie?
- Polecieć w kosmos nigdy nie będzie łatwo. Jeżeli młody człowiek zgłosi się dziś do ESA i zostanie zakwalifikowany, ma szansę znaleźć się w elitarnym towarzystwie kandydatów na kosmonautów. Ale czy poleci? Ma szansę. Trzeba mieć świadomość, że będzie ostra selekcja.

Pana sukces też nie zależał wyłącznie od pana.
- Miałem szczęście, bo był realizowany Interkosmos [radziecki program kosmiczny utworzony na przełomie lat 60. i 70. XX w.]. Postanowiono, że z Rosjanami polecą Niemiec,...
Czech i Polak. W ostatniej fazie przygotowań z Polski było dwóch kandydatów, więc moje szanse wynosiły pół na pół. O tym, że to ja polecę, zdecydował splot okoliczności. Trzeba jednak pamiętać, że kiedy zaczęły się poszukiwania polskiego kosmonauty, takich jak ja było wielu.

Było was 72. I nikomu nie powiedziano wtedy, że chodzi o lot w kosmos.
- Grupa była już mocno wyselekcjonowana. Na początku było nas znacznie, znacznie więcej. I wszystko było utrzymane w największej tajemnicy.
Ten lot, tak jak wszędzie na świecie, miał być wykorzystany propagandowo. Nie można było zbyt wcześnie podać ani kto leci, ani kiedy. Gdyby lot przesunął się w czasie, trzeba by było publicznie ogłosić, że coś nie wyszło. Gdy nieznane były nazwiska pilotów, zawsze można było zastąpić ich dublerami. Sukces przecież musiał być.

Co zdecydowało, że to właśnie...
pan został 89 kosmonautą w historii podboju kosmosu?
- Żeby zostać kosmonautą, należało rozumieć przestrzeń, a tę umiejętność posiadali piloci. Dlatego większość kandydatów na kosmonautów wywodziła się spośród pilotów bojowych i pilotów oblatywaczy. Chodziło nie tyle o odwagę, ile o umiejętność pracy w warunkach stresowych i w deficycie czasowym. Wymagano od nas, byśmy podejmowali decyzje szybko i trafnie. No i liczyło się idealne zdrowie. Jak patrzę na warunki zdrowotne dzisiejszych kosmonautów, to wiem, że to już nie są te same wymagania.

Co jest takiego urzekającego w kosmosie, że ludzie gotowi są płacić dziesiątki milionów dolarów, by się tam znaleźć?
- Płacą za spełnienie marzeń. Kosmos to unikatowe przeżycie. Patrzy się stamtąd na tę naszą Ziemię z dystansu. Dotychczas wydawała nam się ona ogromna, a naprawdę jest taka niewielka, że można...
ją okrążyć w 90 minut. I wszystko jest tak fantastycznie kolorowe, że zapada w pamięć na całe życie. A ty, zawieszony gdzieś w przestrzeni, patrzysz z góry na te
6 mld ludzi, których nawet nie widać. Myślisz: co ty, człowieku, tutaj robisz? Kim jesteś w tym bezmiarze przestrzeni ze swoimi dokonaniami, problemami, marzeniami i dążeniami? A potem patrzysz dalej, w głąb kosmosu, który trochę rozumiesz, bo przeczytałeś kilka książek o astronomii. Błyszczą tam miliony gwiazd. Widzisz kolejne galaktyki i zastanawiasz się, czy te trudne do objęcia umysłem doskonałości powstały samoistnie, czy była jakaś siła sprawcza. Kto ten Wszechświat stworzył, kto wprawił go w ruch i kto nim kieruje?

Bóg?
- Zawsze o nim myślałem. Podobnie myśleli też inni kosmonauci. Bardzo wielu niewierzących powróciło z kosmosu jako ludzie odmienieni duchowo.

Pan też wziął na...
orbitę pamiątki: zdjęcia żony, dzieci, znaczki pocztowe.
- Miałem osiem odznak pilota, które podarowałem różnym osobom po wylądowaniu. Na każdej była grawerka. Dostali je m.in. Piotr Klimuk, z którym leciałem, mój brat [gen. Władysław Hermaszewski] i dowództwo wojsk obrony powietrznej kraju oraz kosmonauci stanowiący załogę naszej stacji Salut 6. Egzemplarz "Pana Tadeusza", który był ze mną na orbicie, podarowałem papieżowi Janowi Pawłowi II. Pocztówkę dźwiękową z Mazurkiem Dąbrowskiego oddałem muzeum hymnu w Będominie. Zdjęcia dzieci, żony i jej pamiątkową broszkę, którą zabrałem ze sobą, trzymam w domu w specjalnej witrynie. Mam tam ziemię z miejsca lądowania i startu, zasuszoną kukurydzę, w którą wpadliśmy po wylądowaniu, i malutki bukiecik zasuszonych różyczek, którymi witała mnie po powrocie moja trzyletnia córcia. Takie sentymentalne pamiątki.

Po...
powrocie na Ziemię był pan już kimś innym. Wszyscy pana znali. Bito monety z Hermaszewskim, umieszczano podobiznę na znaczkach pocztowych, a chłopcy z plastikowych misek robili sobie kosmiczne hełmy, by się troszeczkę do pana upodobnić. Stał się pan celebrytą.
- Było to dla mnie trudne. Miałem 37 lat, byłem dorosłym, ukształtowanym człowiekiem. I nagle stałem się niezwykle popularny. Strasznie mnie to peszyło. Ludzie rozpoznawali mnie wszędzie. Nie tylko tu, ale i za granicą. Na początku zdawałem sobie sprawę, że mam dług wdzięczności do spłacenia. Mnie jednego wybrano z 35 mln Polaków. To mój obowiązek - myślałem - żeby teraz o moich wrażeniach ludziom opowiedzieć. Jeździłem po całym kraju, bywałem w zakładach pracy, jednostkach wojskowych, uczelniach i szkołach. Tu górnicy, tam hutnicy. Zastanawiałem się czasem, w jakim mieście teraz jestem.

Pojawili się też tacy,...
którzy próbowali kierować moim życiem. Mówili, gdzie mam pojechać, co powiedzieć. Odpowiadałem, że znam swoje obowiązki. Nie pomagało. Mówili: wiecie, taka jest potrzeba. Po dwóch miesiącach uznałem, że już wystarczy, i zacząłem się upominać o swoje. Byłem oficerem lotnictwa i miałem wielki głód latania. Zabroniono mi i powiedziano, że to zbyt niebezpieczne. Odpowiedziałem stanowczo, że nie przyjmę obowiązków komendanta Szkoły Orląt w Dęblinie, jeśli nie będę miał możliwości latania. Jakim byłbym wzorcem dla młodych pilotów?

Gdziekolwiek się wtedy pokazywałem, byłem w centrum uwagi.

Ma pan jeszcze nadzieję?
- Pewnie, że chciałbym tam wrócić. Mógłbym powiedzieć, że John Glenn poleciał w kosmos, gdy miał już 77 lat, więc mam trochę czasu przed sobą. Zdaję sobie jednak sprawę, że trzeba posłać kogoś młodszego. Gdy odbywaliśmy z Klimukiem...
swój lot, stanowiliśmy zgraną załogę: on jako Kaukaz 1 - dowódca statku, ja - jako Kaukaz 2 - inżynier pokładowy. Wykonywaliśmy w czasie misji eksperymenty naukowe: medyczno-biologiczne, technologiczne i geofizyczne. Byłem dobrze do lotu przygotowany, nawet gdyby jemu coś się stało, ja sprowadziłbym statek na Ziemię. Dziś na promie kosmicznym jest tylko dwóch pilotów, reszta to naukowcy. W kosmos latają biolodzy i lekarze. Moja japońska koleżanka Chiaki Mukai jest lekarką specjalizującą się w mikrochirurgii mózgu i była już cztery razy w kosmosie.

Czym zajmuje się więc Kaukaz 2, gdy nie marzy już o powrocie w kosmos?
- Odpoczywa na emeryturze. Czasem ma wykłady lub prelekcje. Na to jest niekończące się zapotrzebowanie. Dzwoni czasem do Kaukaza 1, z którym bardzo się lubią. Jak przylatuję do Moskwy, Pietia robi sobie dzień wolny w pracy, siadamy przy stole i wspominamy. Klimukowie...
też już kilka razy u nas byli. Mieszkam w lesie na przedmieściach Warszawy. Zimą dokarmiam sarny, trochę fotografuję. Ciągle mam głód latania. Odwiedzam lotniska różnych aeroklubów. Zawsze tam czeka na mnie przygotowany do lotu szybowiec lub samolot. Bezczelnie z tego korzystam. Jako członek Stowarzyszenia Kosmonautów i Astronautów Świata, tak jak cała organizacja, przygotowuję się teraz do 50 rocznicy lotu Jurija Gagarina, pierwszego człowieka w kosmosie.

W gwiazdy pan czasem patrzy.
- Mam nawet teleskop w domu. Ale to nie to samo. Stamtąd znacznie lepiej widać.

Źródło:
http://www.polityka.pl
też już kilka razy u nas byli. Mieszkam w lesie na przedmieściach Warszawy. Zimą dokarmiam sarny, trochę fotografuję. Ciągle mam głód latania. Odwiedzam lotniska różnych aeroklubów. Zawsze tam czeka na mnie przygotowany do lotu szybowiec lub samolot. Bezczelnie z tego korzystam. Jako członek Stowarzyszenia Kosmonautów i Astronautów Świata, tak jak cała organizacja, przygotowuję się teraz do 50 rocznicy lotu Jurija Gagarina, pierwszego człowieka w kosmosie.

W gwiazdy pan czasem patrzy.
- Mam nawet teleskop w domu. Ale to nie to samo. Stamtąd znacznie lepiej widać.

Źródło:
http://www.polityka.pl